24 listopada 2013

Filmowo-premierowo: "Igrzyska Śmierci. W pierścieniu ognia"


Być może tytuł tego wpisu nie jest do końca jasny. Nie wiecie, czy zamierzam zrecenzować obie ekranizacje, czy też tylko tę najświeższą, oddaną nam zaledwie przed dwiema dobami. Jeśli pamiętacie, o ekranizacji pierwszej części wspominałam przy recenzji odpowiedniej książki (zapraszam). Dlatego też teraz będę się do niej jedynie odwoływać. Dlaczego? Gdyż drugi film, podobnie jak książka, pobiła pierwszą część. Dlatego przy ocenie tamtej na 10 punktów (z 10 możliwych), tej przyznam 15 w tej samej skali. Po prostu to, co zobaczyłam na ekranie przerosło moje najśmielsze oczekiwania.

Na seans wybrałam się z parą znajomych ze studiów i siostrą.Wrażenie "towarzyskie" zepsuły jedynie osoby w rzędzie za nami, które ciągle się chichrały i dość głośno komentowały niektóre sceny. Miałam ochotę wstać i powiedzieć im do słuchu, ale stwierdziłam, że nie będę robić chryi, by nikt mnie nie wyprosił z sali. Po prostu pójdę na film jeszcze raz, by upewnić się, że nic mi nie uciekło z winy tych osób.

  Katniss i Peeta wygrali 74. Igrzyska Głodowe. Stało się tak tylko i wyłącznie dzięki Senece Crane, który zadecydował o utrzymaniu obydwojga przy życiu, byleby tylko "gra" miała zwycięzcę. To jednak dało mieszkańców Panem nadzieję - Katniss stała się iskrą, która zaczęła rozniecać pożar w całym państwie. Prezydent Snow postanawia więc tę iskrę ugasić. A że akurat zbliżają się 75. Igrzyska Głodowe i tym samym trzecie Ćwierćwiecze, potrzebne jest spektakularne widowisko. Katniss i Peeta staną w obliczu nowych wyzwań, znacznie niebezpieczniejszej rywalizacji i bardziej doświadczonych przeciwników. Będą musieli wybaczać, współpracować i zrozumieć, jak ocalić siebie nawzajem i jak wiele dla siebie znaczą.

Zanosi się na to, że zarzucę Was krótkimi ujęciami z ekranizacji - wybaczcie mi, ale nie mogę inaczej. Ten film poruszył mnie do głębi - to niezaprzeczalnie najlepsza ekranizacja, jaka kiedykolwiek powstała. Naprawdę! Harry Potter nawet nie dorasta tym dwóm filmom, a już szczególnie drugiej części do stóp! To mocne słowa, ale prawdziwe. Nigdy nie widziałam lepszego filmu ani tym bardziej lepszej ekranizacji. Twórcy musieli po prostu umieć czytać w myślach, bo to, co widziałam na ekranie, było niemal żywcem wyciągnięte z mojej głowy.


To była moja dzielna Katniss, nie poddająca się żadnym przeciwieństwom losu, ale walcząca do samego końca w obliczu powoli docierającego do niej uczucia. To był mój Peeta, zdolny do największych poświęceń dla ochrony swojej ukochanej, nieco naiwny, ale dojrzały, troskliwy i odważny. To był mój Gale skory do walki w obronie własnych ideałów, odważnie sięgający po swoje, niedający się stłamsić terrorowi. Moja Effie dumna ze swoich zwycięzców i zrozpaczona, że w końcu mogła się do kogoś przywiązać i teraz będzie musiała ich utracić. Mój Haymitch - przypadkowo zabawny, ale tak kochany, troskliwy i myślący, że po prostu chciałam go mocno przytulić. Mój Cinna, który... po prostu płakałam na każdej scenie z nim. Tak kocham postać za jej całokształt i Lenny'ego Kravitza za to, jak zagrał tę rolę i za jego niesamowity głos. W końcu to był mój Finnick, moja Johanna, mój prezydent Snow i reszta. Wszyscy żywcem wyjęci z mojej wyobraźni i wsadzeni w czyjeś ciała i to jak perfekcyjnie dobrane pod względem wyglądu i umiejętności aktorskich.




Po prostu siedziałam wbita w fotel przez samych aktorów i całokształt ich postaci.



I wtedy ukazano arenę.




Naprawdę ktoś wlazł do mojej głowy. Ta arena była dosłownie z niej wyjęta. Siedziałam tak od początku wbita w fotel i nagle mnie w niego wcisnęło ponad wszelkimi granicami i omal nie traciłam oddechu w piersi, widząc kolejne ujęcia. Pilnowałam się tylko, by nie siedzieć z otwartymi ustami, co było niesamowicie trudne i jestem pewna, że gdyby ktoś nagrywał film z reakcji widzów, to przez 80% filmu siedziałabym z rozdziawioną buzią, z czego pewnie z 50% byłoby co najmniej ze łzami w oczach. Nieustannie podziwiałam kreację areny, ale w tym samym czasie przeżywałam wszystko, jakbym to ja była na arenie. Podskakiwałam w krześle na widok małp i ich zacięty atak, pierwszy kontakt dłoni Katniss z trującą mgłą i rozpaczliwą ucieczkę czwórki sprzymierzeńców. Drżałam ze strachu o każdego z nich. Cieszyłam się, gdy zyskiwali nowych przyjaciół i płakałam, gdy ktoś z nich ginął, mimo że przecież znałam to wszystko z książki, pamiętałam, co się stanie - i tak przeżywałam wszystko od nowa. Czyż to nie jest niesamowite?

Kreacje trybutów podczas ich prezentacji na otwarciu Igrzysk były niesamowite. Katniss i Peeta oczywiście wywarli największe wrażenie, ale Finnick brakiem odzienia również. Tym bardziej Johanna w scenie z windą i miny trójki trybutów z Dwunastki i jej jednej z Siódemki.
A spotkanie z Ceasarem i suknia Katniss... Tak, widziałam je w trailerach, na zdjęciach promocyjnych etc., ale to, co ukazało się na ekranie kina, po prostu zaparło mi dech w piersi.
I was and still am speechless.

Pisałam wczoraj w recenzji książki, że ta historia doprowadziła mnie do wielu osobistych wniosków. Film mi o nich przypomniał.
Katniss i Peeta kochają i uczą się kochać, obdarzają zaufaniem i przyjaźnią osoby, które nie zawsze są tego godne, a to wszystko by przetrwać i wytrwać w walce o własne ideały i przyszłość.
Czy każdy z nas nie przechodzi przez to niemal każdego dnia swojego życia? Mnie z pewnością to dotyczy. Tak rzadko analizujemy książki i historie w nich zawarte pod tym względem, a możemy dzięki temu odkryć niezwykłe rzeczy. Mnie ta historia odmieniła. Każdy tom w inny sposób. Drugi jednak sprawił, że zyskałam nadzieję - dzięki Katniss, Peecie, Haymitchowi, Finnickowi, Johannie i wielu innym postaciom. Uwierzyłam w wiele wartości, dojrzałam drugie dno kilku sytuacji w moim życiu, a na inne spojrzałam trzeźwiej. Postawiłam przed sobą kilka nowych celów w miejsce świeżo wykreślonych, podjęłam kilka nowych postanowień, nakazałam sobie samej kilka rzeczy, odkryłam nowe pokłady motywacji i siły psychicznej, chęć do walki o to, co mi się należy. Poczułam, że jednostka ma znaczenie i że iskra naprawdę może wznieć pożar.
W skrócie - "W pierścieniu ognia" stanowiło dla mnie swego rodzaju spacer po wspomnieniach i przewodnik po moim życiu osobistym. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, seans podziałał na mnie terapeutycznie i tak samo jak wcześniej lektura książki, tak teraz jej ekranizacja poruszyła coś we mnie i trwale to zmieniła.


Krótko podsumowując - nie wiem, jakim cudem napisałam tę recenzję. Braknie mi słów na to, jak bardzo zachwycona jestem tą ekranizacją i całością historii wymyślonej przez Suzanne Collins. Jak wczoraj sami nadmieniliście w komentarzach, jest to zdecydowanie najlepsza część trylogii pod względem książkowym i jak na razie również pod względem filmowym. Zobaczymy, co czas przyniesie, bo prace nad "Kosogłosem" podobno już trwają. Recenzję książki szykuję na najbliższe dwa tygodnie z kilkoma innymi tytułami, m.in. książkami Scotta Lyncha, Abigail Gibbs, E.L. James... Zobaczymy, jak to wszystko powychodzi, bo obecnie mam kolokwium za kolokwium i z pewnością skupię się bardziej na pozaliczaniu wszystkiego niż na recenzjach, niemniej postaram się spełnić tę zapowiedź :)



A dla Was na koniec mam najpiękniejsze utwory z soundtracku do filmu. Dobrej nocy!

Coldplay - Atlas


Santiago Laserna & Chelo Navia - Never Let Me Go


Christina Aguilera - We Remain


Sia - Elastic Heart







19 komentarzy:

  1. Ja również byłam w premierę i nadal mam fazę :D

    weronine-library.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. nie mogę się doczekać aż obejrzę! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak planujesz seans w Warszawie, to chętnie obejrzę z Tobą kolejny raz :)

      Usuń
  3. Widziałam, popieram, również mi się podobało, nawet bardziej niż część pierwsza ( w której zniszczono arenowe sceny ,,trzęsącą się" kamerą). Twórcy się przyłożyli ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ten sam reżyser (co w WPO) będzie zajmował się ekranizacją "Kosogłosa" właśnie z tego powodu :)

      Usuń
  4. Książki niestety nie czytałam, ale jesten pod wrażeniem filmu, dla mnie świetny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja najpierw widziałam ekranizację pierwszego tomu, a potem przeczytałam całą trylogię i wierz mi, że z czytania książki masz zupełnie inne wrażenia, mimo że ekranizacja pozostaje jej niezwykle wierna.

      Usuń
    2. To muszę sięgnąć po ksiażke

      Usuń
    3. Zdecydowanie! Zachęcam Cię do tego gorąco. Ja uważam tę serię za jedną z najlepszych, jakie zekranizowano dotąd.

      Usuń
  5. musze obejrzec! ale poki co, chcialabym przeczytac ksiazke pierwszej czesci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytaj, czytaj :) Mi to w niczym nie przeszkadzało, ale warto :)

      Usuń
  6. Dzisiaj idę. Nie mogę się doczekać!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja wybieram się w sobotę :) Świetna recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem po Twojej recenzji niezwykle ciekawa filmu, bo pierwszy jak wiesz słabo mi się podobał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musisz go zobaczyć. Muuuuuuusisz! Albo Ci go opowiem. Wybieraj :D

      Usuń
  9. Kocham, kocham, po prostu kocham tą historię! Nigdy nie zapomnę jak z zapartym tchem czytałam serię (choć ostatni tom wciąż przede mną, muszę jak najszybciej go zdobyć!). Trochę wstyd się przyznać ale nie widziałam nawet pierwszej części filmu... Jakoś obawiałam się zawsze, że popsuje mi moją cudowną wizję. Teraz widzę, że zupełnie niepotrzebnie się obawiam i czas jak najszybciej nadrobić zaległości. Boże te grafiki są cudowne! Muszę obejrzeć ten film! Już! :D

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie musisz! Nic nowego Ci nie powiem :) Pierwsza część jest średnia, ale ja byłam nią oczarowana, bo nie czytałam książki wcześniej. Najpierw obejrzałam film. A potem pochłonęłam całą serię. WPO to zdecydowanie najlepsza książka z trylogii i jak dotąd najlepsza ekranizacja :)

      Usuń

Na blogu korzystam z zewnętrznego systemu komentarzy Disqus. Więcej na ten temat znajdziesz w Polityce Prywatności Bloga.