30 maja 2021

Kate po raz kolejny (i ostatni) uratowała Atlantę oraz cały świat. „Magia triumfuje” – recenzja patronacka

Atlanta ocalała, świat ma się nieźle, a Kate... Kate jest doskonała w każdym calu.

Podziwiam Kate i ani trochę nie zazdroszczę jej tony obowiązków, które dźwiga na swoich barkach. Począwszy od ratowania przyjaciół, siebie samej, a skończywszy na świecie, który choć chwiejny i zależy od przypływów oraz odpływów magii, ma się całkiem względnie. 

Nie mogłam się doczekać ostatniego, dziesiątego tomu z serii o Kate Daniels. Jednocześnie nie chciałam go czytać, ponieważ nie byłam gotowa na pożegnanie z tym uniwersum, z tymi genialnymi bohaterami i historią, którą pokochałam całym swoim sercem. Która mocno mnie zainspirowała do powrotu do pisania. Która niejednokrotnie wyciskała łzy z moich oczu i szarpała moje nerwy, gdy między Kate i Curranem było nieciekawie. Nadszedł jednak ten moment, by powiedzieć sobie „do zobaczenia, moi drodzy i do... następnego przeczytania”

~*~

Magia Triumfuje jest dowodem na to, że długi cykl książek można zakończyć z przytupem. Choć tom zaczyna się niewinnie, dość szybko dostajemy w twarz mroczną intrygą, okrutnymi wydarzeniami i matczynymi problemami Kate, która w roli rodzica jest doskonała oraz wybitnie zabawna. 

Gdy w Atlancie dochodzi do niepokojących zniknięć setek ludzi, tylko Kate jest w stanie dowiedzieć się, co się stało. Jednocześnie pilnuje syna przed swoim ojcem, Rolandem, który co jakiś czas dobitnie przypomina jej o swoim istnieniu. Curran natomiast znalazł sprzymierzeńca w dość niespodziewanej osobie. Momentami wszystko w tej książce jest dziwne, aczkolwiek bardzo charakterystyczne dla tego cyklu. Ludzie (i nieludzie też), którzy wcześniej się nienawidzili, współpracują. Kate zamartwia się o byle siniaka na ciele Conlana, Curran chowa swoją dumę do kieszeni... Wszystko to jednak doskonale oddaje rozwój tych postaci oraz fakt, że przez tyle książek zwyczajnie dojrzeli, zmienili się, przewartościowali swoje życia. 

I dlatego tak dobrze się o nich czyta, ponieważ są prawdziwi.

Ponieważ krwawią, popełniają błędy, poświęcają się dla wyższego dobra. Wznoszą na piedestał najpiękniejsze wartości: miłość, przyjaźń, rodzinę. 

~*~

Sama Kate Daniels, a potem Lennart, jest perfekcyjnie skonstruowaną postacią. Poznaliśmy ją jako najemniczkę, która ciężko pracowała na jedną parę butów i opłacenie mieszkania. Która wielokrotnie niesłusznie obrywała po głowie, gdy chwilę wcześniej narażała swoje życie w obronie słabszych. Która dzielnie znosiła wszystkie niesprawiedliwości i nie ugięła się pod ciężarem tychże. 

Kate dojrzała, poznała miłość swojego życia, urodziła syna, zdobyła przyjaciół. I jestem bardzo wdzięczna autorom, duetowi pisarskiemu, kryjącym się pod pseudonimem Ilona Andrews, za możliwość przeżywania wraz z Kate tych doskonałych historii. Za wzruszenia, za ścisk w brzuchu, za targające mną emocje i za dowód na to, że długie książkowe serie mogą być doskonałe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na blogu korzystam z zewnętrznego systemu komentarzy Disqus. Więcej na ten temat znajdziesz w Polityce Prywatności Bloga.